Święta, święta i po świętach...
Tak było zawsze, co rok te same słowa i te same odczucia... było, minęło.
W tym roku czas świąt będzie trwał u nas dłużej, chociaż już po, w naszych sercach trwają, zapisując wspomnienia.
Było pięknie.
I chociaż z dala od rodziny, był to cudownie spędzony czas.
Były to najlepsze święta w moim życiu.
Było dokładnie tak jak chciałam, żeby było.
Kuba spał prawie całą drogę, korków nie było, słońce zaglądało przez szyby i rozświetlało piękny krajobraz przed oczami, w oddali ukazując ośnieżone szczyty polskich Tatr.
Dotarliśmy.
Po wstępnych informacjach, recepcjonistka otworzyła nam pokój... znieruchomiałam i zaniemówiłam z zachwytu.
Jest piękny. Taki, o jakim marzyłam :)
Rozpakowaliśmy bagaże, po czym szykowaliśmy się powoli do Wigilijnej Wieczerzy.
Było bardzo uroczyście. Tradycyjnie. Na stole zawitało 12 potraw w góralskim wydaniu. Wszystko było tak pyszne, że pomimo pełnych brzuchów jedliśmy dalej :)
Po kolacji mieliśmy spotkanie ze Św. Mikołajem. A nawet dwoma!
Wszyscy goście zostali obdarowani prezentami. Pięknie zapakowane paczuszki zawierały ciekawe pamiątki z tutejszych okolic i nie tylko - otrzymałam śliczny organizer, ręcznie wykonany z naturalnych surowców, a piękna owieczka szybko znalazła właściciela trafiając w ręce Kubusia :)
Po prezentach przyszedł czas na wspólne śpiewanie kolęd.
Było tak miło i wesoło, chciałam żeby te wspaniałe chwile trwały bez końca...
Dzień drugi powitał nas pysznym śniadaniem.
Na szwedzkim stole nie zabrakło niczego. Było dosłownie WSZYSTKO !
Najadł by się największy wybredziuch.
By spalić wigilijne i śniadaniowe kalorie wybraliśmy się na trzygodzinny spacer po małych górskich terenach. Słońce świeciło a zimny wiatr dodawał energii już zmęczonym stopom.
Wróciliśmy po kolejne atrakcje.
Tym razem świąteczny obiad spożywany w przyjemnej góralskiej biesiadzie, z cichą nutą skrzypiec, delikatnym fletem i wyraźnym akcentem wiolonczeli.
Pora na trochę rozrywki.
Wieczorem przywołały nas dzwonki i odgłos końskich kopyt.
Zbieramy się.
Miał być kulig, ale że nie ma śniegu przewieziemy się bryczkami.
Wywieźli nas do lasu. Rozpalili pochodnie, w oddali słychać delikatnie płynący strumyk.
Prawdziwe ognisko i pieczenie kiełbasek. Ciepły grzaniec i bigos.
I te góralskie przyśpiewki...
Po śniadaniu, równie bogatym co poprzedniego dnia, udaliśmy się na zakopiańskie Krupówki.
Zwiedziliśmy odwrócony domek. I powiem Wam, że nie spodziewałam się takich efektów. W środku czułam się jak na karuzeli. Dziwny świat iluzji zawirował w mojej głowie aż za bardzo. Ale podobało mi się :)
Wróciliśmy na kolację.
Zmęczeni ale zadowoleni.
Kuba padł. A my mieliśmy czas tylko dla siebie :)
Już ostatnie śniadanie i powrót do domu :(
Smutno i przykro bo opuszczamy to wspaniałe miejsce.
Zakopianka.
Niekończący się sznur aut.
Po niespełna pięciu godzinach jesteśmy u celu.
Wypoczęci.
Zadowoleni.
Przepełnieni pięknymi wspomnieniami.
Tegoroczne święta pozostaną na zawsze w naszych sercach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz